Polka czwarty raz z rzędu wygrała prestiżowy cykl Tour de Ski i tym samym zapisała kolejną kartę w historii nie tylko polskiego, ale i światowego sportu. Na mecie uzyskała przewagę 27,9 s nad Therese Johaug.
W otoczeniu fleszy aparatów, fotoreporterów i kamer wszystko wydaje piękną
bajką. Piękne niestety nie jest. Dzisiejszy sukces Justyny, która swoim
zwycięstwem rozweseliła popołudnia w wielu polskich domach to wynik tytanicznej
pracy i wyrzeczeń. To wynik wielu porażek, gorzki smak łez, bólu i błędów. To
wynik walki nierównej, którą często przegrywa ze względów pozasportowych i w
końcu – to wynik zawziętości i wielkiego serca. Nie jest łatwo wyjść z domu w
bożonarodzeniowy poranek, gdy wszyscy cieszą się świąteczną atmosferą. Nie jest
łatwo na swoje barki przyjmować odpowiedzialność większą niż potencjalnie
mogłoby się przyjąć. Nie jest łatwo poświęcić życie dwóm kijkom i wyniosłym
ideom. Nie jest łatwo zrezygnować z życia prostego i wygodnego. Nie jest łatwo
zaprzyjaźnić się z bólem. Nie jest łatwo sumę wszystkich porażek przekuć w
chwałę. Nie jest łatwo, jednak nie jest to niemożliwe. Jej się udało.
Justynę obserwuję od Igrzysk Olimpijskich w Turynie. W
przeciwieństwie od wielu dzisiejszych kibiców pamiętam tę inną Justynę,
słabszą, lecz z wielkimi ambicjami i charakterkiem. Jako kobieta dostrzegam
trochę więcej, niż moi zajmujący się sportem koledzy i inaczej czuję
rywalizację. Dlatego nie na wynikach chcę się dziś skupić. Wy, faceci, widzicie
często rezultat i kolejność na mecie. My, sportowe babki, gdy rozmawiamy o
Justynie oprócz sukcesów sportowych poruszamy też inną płaszczyznę. Jak być
Superkobietą i się o to nie starać? Nie chodzi wcale o tytuły i wyróżnienia.
Chodzi o coś, czego nie widać, czego nie można zmierzyć i nagrodzić. O
osobowość. Może się wydawać, że właśnie za osobowość została nagrodzona już
niejednokrotnie. Tak, lecz kiedy mała Justyna postanowiła, że swoje życie
zwiąże z nartami, zdecydowała się na ciężką pracę i wyznaczenia bez gwarancji sukcesu,
takich tytułów nie przyznawali. Nikt nie jest w stanie policzyć ile kilometrów
przebiegła na nartach, ile godzin poświęciła treningowi i na ilu różnych
łóżkach spała. Pewnie ona sama nie pojęcia. Ile razy chciała połamać narty i
wywróciła się na trasie? Ile razy brakło sił? Ile razy się pomyliła? Nie wiem.
Wiem jednak, że to wszystko sprawiło, że oprócz żelaznych ramion ma dziś
żelazny charakter. Chyba tylko on kazał jej nie ugiąć kolan, gdy rok temu
zdobyła Alpe Cermis wyprzedzając Bjoergen. Założę się, że była to jedyna rzecz,
o której marzyła, ale wiedziała też – nie wypada. Jak to u Justyny bywa. Charakter ma niełatwy. Trochę butna, pewna siebie i przy
tym skromna. Ma swoje zdanie i choć często nie jest ono krystaliczne, to nie
boi się go wypowiadać. Wytyka błędy innym, ale sama potrafi się przyznać do
popełnionych przez siebie. Niektórzy nazywają ją zarozumiałą. To chyba nie tak.
Musi wierzyć w siebie, bez tego nie byłaby mistrzynią. Często jej wypowiedzi,
szczególnie te o astmatyczkach są/były
źle odbierane, chociaż zauważam, że ‘nauczyła się współpracować’ z
dziennikarzami. I dobrze. Nie wiem co ja zrobiłabym na jej miejscu, ale
wykazała się niesamowitym taktem i klasą opisując sytuację tak, jak to zrobiła,
a zrobiła dosadnie. Gdy ja dowiedziałam się ‘o całej sprawie’ skomentowałam to
w taki sposób, w jaki każdy prawdziwy Polak powinien to zrobić […] i który z
pewnością nie nadaje się na treść bloga. Wtedy byłam wściekła, dziś jestem
szczęśliwa, bo to Polka czwarty raz z rzędu wygrała TdS i w samotnym majestacie
zwycięzcy przekroczyła linię mety w otoczeniu biało-czerwonych flag.